Jak się mają bobry w Bolechowicach? [Wakacyjne przygody z Toto]

Czy bobry istnieją naprawdę?
Kiedy w latach 70-tych rozpoczynano w Polsce program przywracania bobrów na ich naturalne siedliska, występowały one zaledwie w północno-wschodnich zakątkach kraju. Nie powinno więc dziwić, że bóbr kojarzył się dzieciom w latach 90-tych raczej z amerykańskimi kreskówkami. Dla mnie osobiście był czymś jak miś Yogi - zawsze chciałem go zobaczyć, ale wiedziałem jednocześnie, że jest to tak samo prawdopodobne jak spotkanie Freda Flinstona. Kategoria uprzejmego i radosnego zwierzęcia pasowała do niego jak ulał. Jednym słowem był zachodnim krecikiem.
Kilkanaście lat temu nastąpił przełom - bobry zaczęły wdzierać się do świadomości także krakusów. Faktycznie zostały sprowadzone wcześniej, bo jedne z pierwszych par wypuszczono w 1985 roku w Ojcowskim Parku Narodowym. Zupełnie inaczej było na północy. Dobrych kilka lat temu pływałem kajakiem po warmińskich rzekach, których stan wody w lipcu był tak niski, że zniknęłyby w Rudawie bez śladu i mogłyby nazywać się bez utraty honoru rzeczkami albo strumykami. Miejscami było tak płytko, że nie obywało się bez ciągnięcia kajaków. Szybko natrafiliśmy jednak na odcinek, gdzie nurt podejrzanie zwolnił i rzeka jakby zaczęła się rozszerzać… a przed nami tama! No cóż, trzeba było opuścić ”łódź” i przeciągnąć ją przez przeszkodę. Jak tu zejść...? Głęboko...? Plusk - wpadłem. Do dzisiaj nie wiem ile było wody, bo nawet nie mogłem sięgnąć stopami dna. Bobry zbudowały konstrukcję, która spiętrzyła wodę do tego stopnia, że utworzyła niesamowite rozlewiska. Przyjemny chłód był nagrodą w ten upalny dzień. Warmia tym jednak różni się od okolic Krakowa, że bywa tam nieco bardziej płasko, więc tamtejsi bobrzy architekci nie muszą wkładać wiele pracy, aby stworzyć dla siebie spektakularne zbiorniki. Być może bobry z Puszczy Dulowskiej miałyby tu inne zdanie, ale zostawmy to na inną okazję.
Nikt z nas nie zobaczył wtedy bobra z bliska, ale dowody ich obecności zapamiętałem do dzisiaj. Trud włożony w omijanie zapór, wdrapywanie się na nie po patykach i błocie, które tam gromadzą, wbił się w pamięć. Realne doświadczenie tych zwierząt było tak bliskie, że nie mogliśmy nie docenić pracy, jaką wkładają w przygotowanie budowli. Tak właśnie poznawaliśmy bobry.
Dzisiaj można odnaleźć ich ślady w wielu jurajskich dolinach, nad Wisłą, nad Rudawą, w Puszczy Dulowskiej i szeregu innych miejsc. Jako gatunek są ciągle pod ochroną, ale występują coraz liczniej i zasiedlają kolejne stanowiska wzdłuż rzek i strumieni. Ludzie mówią nawet, że bobry “nadciągają”, bo pozbawiona większości naturalnych wrogów populacja zauważalnie rośnie. W ten sposób mit miesza się z prawdą, bo faktycznie nikt bobrów nie liczy (poza lokalnymi inwentaryzacjami).
Bolechowickie Bobry nad Kobylanką
Obiecana przygoda miała czekać za rogiem i trudno zaprzeczyć, że tak jest. Całkiem niedaleko Centrum Toto wiedzie ulica Turystyczna, którą podążamy w kierunku placu zabaw i plenerowej siłowni (jadąc od Toto w kierunku Więckowic skręcamy w lewo, czyli w dół). Towarzyszy nam zielony szlak rowerowy, który będzie dalszym drogowskazem. Zostawiamy samochód w okolicy placu, żeby iść dalej pieszo zielonym szlakiem i minąć mostek nad Kobylanką.
Największy gryzoń Europy prowadzi odwrotny do człowieka dobowy tryb życia. Kiedy my śpimy, on w okolicach północy jest najbardziej aktywny. Wyjątek stanowi jednak lato (czerwiec!), gdy długi dzień zmusza je do śmielszego opuszczania kryjówek w świetle zachodzącego słońca. Spojrzenie mu prosto w oczy może być więc nieco utrudnione. Z resztą jest dość płochliwym zwierzęciem, więc niewprawiony tropiciel musi liczyć bardziej na szczęście niż brak jego czujności. Wbrew reklamom past do zębów, trudno go wypatrzyć po błyszczącym uśmiechu, gdyż jego szkliwo przypomina raczej bejcowane drewno niż marmurową biel. Zawartość żelaza czyni je mocnym jak stal, co pozwala obrabiać pnie drzew dowolnego gatunku o średnicy nawet 70 cm! Znikając pod wodą też będzie trudny do dostrzeżenia. Kto będzie chciał poczekać na wynurzenie, musi uwierzyć na słowo, że może to potrwać nawet 15 minut!
Żeby szukać bobrów należy przestać na chwilę myśleć o samym zwierzęciu i skupić się na tym co słyszymy. Nie chodzi tutaj wcale o dźwięk spadających drzew, ale szum wody. Jeżeli jest cicho, znaczy, że to dobry trop. Na tym terenie woda płynie zwykle wartko i strumienie są wyraźnie słyszalne. Brak tych odgłosów mówi, że nurt zwolnił - być może został celowo zatrzymany, a to niechybnie wskazuje na tamę. Oczywiście może to być także jakaś sztuczna zapora zbudowana przez człowieka. Nie poddajemy się jednak i idziemy z biegiem strumienia czekając aż pojawi się pluskanie przelewającej się wody. Z kolejnymi krokami pojawiają się pierwsze ślady. Teraz to już mamy pewność - bobry są!

Jeżeli znaleźliśmy ślady nagryzania, bezsprzecznie obraliśmy dobry trop. Zaraz słychać już szum wody, jesteśmy blisko tamy! Dostrzec ją można ze ścieżki. Jak poznać, że to bobrza robota? Zebrane gałęzie mają ślady nagryzania a korona tamy jest pięknie otynkowana błotem, bo każdy inżynier wie, że zapora musi być szczelna.
